Biwakujemy nieopodal Bukowca, nad brzegiem zalewu Solińskiego, w miejscu gdzie wpada do niego Solinka. Jest to jedna z najdalszych zatok zalewu, ze względu na niski stan wody mocno zamulona i powoli zarastająca. W tworzących się na środku zatoki wyspach, mieliznach bujnie rosną trawy, krzewy i małe drzewka. Wśród nich swoje miejsce znajdują liczne kolonie ptaków. Codziennie widujemy czaple, wiele ptaków brodzących, a także kołujące wysoko drapieżniki. Kąpiemy się rano, póki woda jeszcze czysta i zielono - przezroczysta. Po południu bowiem pojawia się niezidentyfikowana piana płynąca Solinką, widać zanieczyszczenia skutecznie zniechęcające do kąpieli. Wioski w górze Solinki nie mają oczyszczalni, a turystów wciąż przybywa...
Bożka zerkając znad mapy Bieszczadów proponuje na dzisiaj wycieczkę do Tworylnego - wsi, której nie ma. Wieś lokowana była na prawie wołoskim w 1456 roku przez ród Kmitów, pod polską nazwą Stworzona. Liczyła ponad 120 gospodarstw. W roku 1947 w ramach "akcji Wisła" została wysiedlona przez oddział Wojska Polskiego. Ludność przesiedlono w Olsztyńskie. Cześć budynków zniszczono, później UPA spaliła całą wieś, by nie mogli jej zasiedlić polscy osadnicy. Do dziś nikt tam nie mieszka.
Jedziemy samochodem do Rajskiego, ze skrzyżowania z obwodnicą bieszczadzką skręcamy na południe. Teraz lewym brzegiem Sanu przejeżdżamy wzdłuż miejscowości, mijamy pola namiotowe, liczne ośrodki i domy prywatne. Droga jest bardzo dobra, idealnie równy asfalt. Zabudowania się kończą, także nawierzchnia asfaltowa zmienia się, teraz królują dziury i przełomy. Nasz ford jęczy mocno, przechyla się, osiągamy most na Sanie. Tu droga prowadząca prawym brzegiem Sanu do Dwernika i Sękowca jest zamknięta szlabanem. Nas interesuje jednak wąska dróżka na drugim brzegu rzeki. Parkujemy auto na rozległym skrzyżowaniu, bierzemy plecak i ruszamy w kierunku Tworylnego.
Na początku idziemy jeszcze wąskim asfaltem, potem mijamy szlaban i droga staje się szutrowo - błotnista. Idziemy wzdłuż rzeki, którą słychać szumiąca w dole. Droga wygląda niesamowicie - z obu jej stron wznoszą się ponad 2-metrowe żółte kwiaty. Znamy je z dróg Bieszczadów, kwitną praktycznie całe lato i przez wczesną jesień, ubarwiając bieszczadzką zieleń. Obchodzimy spore wzgórze, powoli wspinając się na wysoczyznę. Mijamy pole namiotowe, a może to obóz harcerski? Doskonale ukryty w zaroślach, tuż nad brzegiem Sanu.
Ścieżkę przegradzają zwalone drzewa, tu sosna, tu jabłoń. Pełno małych, zdziczałych jabłuszek wala się pod naszymi nogami. To pozostałości sadów niewielkiej miejscowości Obłazy. Drzewa zdziczałe, skarłowaciałe, zarośnięte wysoką trawą i krzakami. Przekraczamy dwa niewielkie potoczki spływające do Sanu. Przy drugim organizujemy mały popas. Pijemy wodę, dzieci rzucają się na kanapki i czekoladę. Jest duszno, w kwiecistych wąwozach idzie się ciężko, rozgrzane, gęste powietrze stoi, nie ma wiatru...
Tym chętniej myjemy się w strumyku, moczymy czapki i chustki. Próbujemy doprowadzić nasze zabłocone buty do lepszego stanu - ale właściwie po co?
Jeszcze kilkadziesiąt minut marszu i wychodzimy ostrym podejściem na szczyt. Tuż za nim otwiera się przed nami wspaniały, rozległy widok na całą dolinę Tworylnego. Łąki, wzgórza, łąki, strumienie i znowu łąki. Pięknie...
W 1957 r. w miejscowości Tworylne zjawiło się dwóch studentów rolnictwa, którzy postanowili dorobić się na hodowli bydła. Żyli jak kowboje, paśli konno ponad 1000 krów, strzegąc je przed wilkami. Jednym z nich był Henryk Victorini, który teraz ma gospodarstwo nad zalewem Solińskim.
Wypas się nie udał, ale sława bieszczadzkiego rancha poszła w świat.
Pod koniec lat 50-tych nakręcono nawet w dolinie film "Rancho Texas". W roli głównej wystąpił Bogusz Bilewski. Tak powstała legenda o dzikim zachodzie, czyli o bieszczadzkich kowbojach...
Z zamyślenia wyrywa nas terkot traktora koszącego w oddali trawę...
Biorę mapę, zapoznajemy się z nazwami szczytów, potoków, próbujemy zlokalizować z góry ruiny obiektów i pozostałości po wsi. Ten łysawy u podnóża garb to pewnie Dił, na prawo od niego Tworylczyk, za Sanem Szczob ze Skałą Dobosza. Rzeka San z przyległościami tworzy tu Rezerwat Krywe, trwają prace, aby i teren dawnej wsi Tworylne został włączony do rezerwatu.
W dolinie wita nas kolejny potok, szerszy i z większą wodą niż poprzednie. Po kamieniach przechodzimy na drugą stronę. Za moment oczom naszym ukazuje się stara aleja parkowa, poznajemy drzewa dworskie, olbrzymie lipy, kasztanowce, wiązy i jesiony. Po prawej wystają z wysokich traw kamienne mury dworskiej stodoły. Nawet dobrze zachowane, stoją milczące dając świadectwo historii. Po drugiej stronie resztki obory. Oglądamy je zaciekawieni. Ruszamy dalej wąską ścieżką. Mapa podaje, że za niedługo natrafimy na żeremia bobrów. Faktycznie, teren zaczyna zmieniać się w mocno podmokły. Nie ma szansy na przejście suchą nogą. Zdejmujemy buty i idziemy na bosaka. Dzieci uradowane, zaczyna się przygoda. Bagienko staje się coraz głębsze, brodzimy już po kolana w zielono - brunatnej mazi, podciągamy nogawki krótkich spodni. Po stąpnięciu w kępę z głębi mokradła wydobywają się jakieś gazy, bulki wypływają na powierzchnię. Widzimy resztki drewnianych pomostów, może mostków, po których kiedyś zapewne biegła ścieżka. Bobry jednak zrobiły sobie rozleglejsze tamy, woda podniosła swój poziom. Dosłownie parametrów od nas widzimy żeremia misternie zbudowane z gałązek i większych konarów. Wejście do nich bobry mają pod wodą, teraz siedzą cicho, nie pokażą się...
Zaczyna być mało ciekawie, grzęzawisko jest coraz głębsze. Proponuję odwrót i przejście ponad źródłem strumienia, sąsiednim grzbietem. Miłosz oponuje, każe nam poczekać, a sam próbuje się przedostać na twardy ląd. Słyszymy pluski, okrzyki, motywuję go do szybszego przejścia pytaniem, czy u niego "też są pijawki?". Za moment słyszymy, że da się przejść, leżą nawet jakieś deski i plastikowy kanister. Miłosz wraca, odbiera plecak od Bożki i posuwamy się dalej. Ostatni krok i wycieramy czarne nogi w trawę. Butów nie da się założyć, nóg wymyć nie ma gdzie. Idziemy na bosaka, co chwilę sycząc z bólu po oparzeniu pokrzywą lub zadarciu się o jeżyny. Dochodzimy do cerkwiska, z daleka widać ruiny parawanowej dzwonnicy, stary drewniany krzyż i resztki nagrobków lub fundamentów. Stała tu drewniana cerkiew św. Mikołaja z 1876r. Dalej ruiny dworu Wincentego Łęckiego, właściciela majątku, a za parę kroków odnajdujemy piękne schody prowadzące do nikąd. To ruina niemieckiej strażnicy granicznej. Po 17 września 1939 roku przez wieś przebiegała bowiem granica między Niemcami a ZSRR. Granica biegła rzeką San.
Chcemy jeszcze dotrzeć do dwóch wiejskich cmentarzy, które mapa lokalizuje nieopodal, po obu stronach drogi. Idziemy, ale żadnych śladów cmentarzy nie ma. Wg mapy powinny być poniżej szczytu, na odkrytej przestrzeni, tuż przy drodze. Szukamy dłuższą chwilkę. Nic z tego. Biorę namiary na sąsiednie wzgórza, ustawiam mapę do kierunków świata, sprawdzam odległości, proporcje. Muszą tu gdzieś być! Znajdują się na linii góry Tabor i doskonale widocznej dzwonnicy. Zaraz! Jesteśmy zbyt na prawo, pewnie zlokalizowane są w lesie. Za moment znajdujemy błąd - poszliśmy drogą przetartą przez ciągniki koszące tu łąki, stara droga, zaznaczona na mapie poszła w las, jest totalnie zarośnięta. Odnajduję jednak wykoszony fragment łąki, który prowadzi nas w lasek, do starszego cmentarza. Teren cmentarz też wykoszony, z łatwością odnajdujemy resztki nagrobków. Drugi tonie w chaszczach, podrapani, spieczeni pokrzywami dochodzimy i do niego. Czytamy napisy na tabliczkach, głównie lata wojenne.
Pora wracać, nie chcemy jednak ponownie przechodzić przez grzęzawisko, wytyczam azymut na dwa "cyckowate" wzgórza na zachodzie. Jak będziemy szli w ich kierunku ominiemy rozlewisko od góry i trafimy z pewnością na drogę wiejską, która zaprowadzi nas do Rajskiego. Idziemy połoninami, łąkami, ależ cisza... Co chwile widzimy ślady żerowania zwierząt, ich tropy, pełno odchodów. Pokazujemy je dzieciom, są pod wrażeniem. Tu wygnieciona trwa, kto tu spał? Może sarny?
Wszyscy drapiemy się po nogach, zaschnięte kropelki krwi, liczne przecięcia i wbite kolce. Opatrujemy się przy potoku z krystalicznie czystą wodą. Piecze! Obiecuję dzisiaj super kąpiel w zalewie. Pojedziemy do pięknego miejsca w Zawozie, wymoczymy zmordowane cielska. Do tego dokładam frytki z keczupem, za które nasze dzieciaki dałyby się pokroić. Nic dziwnego, że droga powrotna mija nad wyraz szybko...
Napisz komentarz do relacji...
powrót do strony głównej |